Bartek :
Na wolontariacie w domu dziecka w Kathonzweni byłem 2 razy.
Pierwszy pobyt, krótszy, wypadał akurat na grudniowe wakacje dzieciaków, dzięki czemu większość czasu mogłem poświęcić na bezpośrednie zajęcia z nimi. Udało się m. in. zorganizować indywidualne zajęcia komputerowe z najstarszymi dziećmi, wspólnie pomajsterkować czy też zrobić kilka lekcji angielskiego. No i oczywiście mnóstwo wspólnej zabawy na podwórku – gra w berka, piłkę czy wiszenie na trzepaku.
Podczas mojego pobytu udało się dzieciakom zorganizować 2 komputery – stare graty po 128MB RAM. Dziewczyna w wieku 17 lat chyba pierwszy raz w życiu pisała na klawiaturze i trzymałą myszkę (to mi uświadomiło jak trudne może być dla takiej osoby choćby otwarcie folderu podwójnym kliknięciem).
Mój drugi, nieco dłuższy wyjazd do Kenii miał miejsce podczas końcówki roku szkolnego. Ze względu na fakt, że znaczną część dnia dzieci spędzają w szkole (wyjście przed 6 rano, powrót 16-17), znacznie większą część czasu niż podczas pierwszego pobytu poświęciłem na prace remontowe – pomoc w instalacji paneli słonecznych, budowa czy renowacja półek/stołów. Najwięcej radości dzieciom (a więc i mojej satysfakcji) dały naprawione/nowe skrzynki na ich rzeczy (wszystkie rzeczy każdego dziecka – ubranka, szczoteczka do zębów, drobne pamiątki – mieszczą się w jednej małej skrzynce) oraz kino polowe, które co wieczór w postaci rzutnika i prześcieradła rozstawialiśmy przed moim pokojem.
Myślę, że do końca życia zapamiętam jaką radość sprawiało dzieciakom wyciąganie gwoździ ze starych desek, wkręcanie wkrętów, ’nowe’ skrzynki, robienie zdjęć moim aparatem czy gra w ‚piłkę’ (związanym szmatami) oczywiście bez butów. To co najbardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że wysiłek i czas poświęcony dla Domu Dziecka nie poszedł na marne, to wspomnienie uroczystego pożegnania czy najmłodszych dzieciaków powtarzających przez cały ostatni dzień pobytu: ‘Bartek, don’t go to Poland’